O drodze deuterokatechumenatu w czwartym odcinku cyklu „Dekalog Oazowicza” z księdzem Adamem Skutelą rozmawia Weronika Czulak.
Etap katechumenatu nazywamy w Ruchu Światło-Życie deuterokatechumenatem. Czemu właśnie taka nazwa, skąd bierze się to „deutero”?
W tłumaczeniu na język polski „deutero” oznacza „ponowny”. Na początku drogi myślenia o odnowie Kościoła ksiądz Franciszek Blachnicki zauważył, że wielu katolików funkcjonuje trochę na zasadzie wiary tradycyjnej, która jednak nie jest pogłębiona, że nie odkrywają wartości i znaczenia sakramentu chrztu. Zaczął więc szukać rozwiązań w tym kierunku. Z pomocą przyszedł mu dokument, który pojawił się po Soborze Watykańskim II: „Obrzęd chrześcijańskiego wtajemniczenia dorosłych”. Ksiądz Franciszek wykorzystał te materiały, żeby wrócić do tematu chrztu w formacji – większość katolików przyjęło bowiem chrzest jako dzieci i nigdy nie pogłębiło jego znaczenia. W przeszłości wprowadzanie do żywej wiary miało miejsce w rodzinach, potem przejęły to parafie i przez różne historyczne zmiany po jakimś czasie przestało spełniać swoją rolę. Wiara stała się takim zewnętrznym przeżywaniem, nie było w niej głębi. Stąd właśnie deuterokatechumenat, czyli odkrycie na nowo, czym naprawdę jest wiara.
W treści charyzmatu katechumenatu ojciec Franciszek dwukrotnie zwrócił uwagę, że katechumenat wyrasta z ewangelizacji, że na niej bazuje. Dlaczego najpierw musi być ewangelizacja? Czy jako człowiek wierzący nie mogę po prostu przyjść do jakiejś grupy i od razu wejść w formację katechumenalną?
Ewangelizacja jest związana z głoszeniem kerygmatu, czyli odkrycia Bożej miłości i wejście w relację z Panem Bogiem. Po niej następuje kolejny etap, który nazywamy katechizacją, czyli wejście w głębię tych treści. W ewangelizacji nie chodzi o to, że ktoś przekaże nam jakieś treści, których my się nauczymy. Chodzi o wejście w doświadczenie żywej wiary i życia tą wiarą na co dzień. Stąd to rozróżnienie – najpierw jest kerygmat, a potem to dopełnienie przez katechezę, pogłębienie. Katecheza to też nie jest wyłącznie przekaz treści, tylko wejście w doświadczenie małej grupy i formacja w niej. To jest taki ciągły proces: słuchamy Słowa Bożego, kierujemy się nim i to nas prowadzi do odkrywania wartości modlitwy, sakramentów, nieustannego nawracania i wzrostu we wspólnocie, a następnie dawania świadectwa.
Czyli katechizacja jest pozbawiona sensu, jeżeli nie ma wiary żywej, nie ma relacji z Bogiem?
Nie tyle pozbawiona sensu, ale bez wcześniejszej ewangelizacji może prowadzić do sytuacji rozdźwięku. Na przykład młody człowiek wie, jak wygląda w jego domu, że rodzice nie żyją wiarą, że bardziej są „niedzielni”, może nawet „świąteczni”. I taki człowiek na katechezie słyszy pewne treści i nagle ma zderzenie: wie, jakie jest życie, a tu słyszy, jakie ma być. Nie ma przełożenia, jedno jest dalekie od drugiego. Gdyby rodzicie żyli wiarą, to człowiek dostaje na katechezie pogłębione treści tego, co ma przełożenie na życie. Mamy tutaj próbę zastąpienia przez katechezę tego, co nazywamy ewangelizacją. To nie jest to samo, katecheza jest kolejnym etapem ewangelizacji. Największy sens katecheza ma wtedy, kiedy jest adresowana do ludzi naprawdę wierzących, mających relację z Bogiem, bo oni chcą pogłębiać wiarę.
Na czym polega deuterokatechumenat w Ruchu? W założeniu jest to trzyletnia formacja, ale w takim potocznym podejściu często sprowadzamy go do kroków ku dojrzałości chrześcijańskiej.
Zgodnie z założeniami ojca Franciszka, w drodze katechumenatu, czy też deuterokatechumenatu chodzi o to, żeby doprowadzić człowieka do stania się prawdziwym chrześcijaninem, czyli uczniem Pana. W Ruchu mamy trzyletni cykl, który jest nawiązaniem do tego, co działo się na początku w Kościele. Też były te etapy, które my w Ruchu mamy pięknie ponazywane i usystematyzowane. Katechumeni najpierw wchodzili w relację, odkrywali, kim jest Jezus, dlaczego to jest takie ważne – budować na Nim, mieć z Nim relację. Potem tę relację pogłębiali przez życie sakramentalne, przez odkrycie, że mają żyć we wspólnocie Kościoła – nasz trzeci stopień. To jest pewna droga. Mamy w Ruchu pewne niebezpieczeństwo: zaliczamy kolejne etapy. A tak naprawdę kroki pokazują te istotne rzeczy, które są we wspólnocie Kościoła, to, co Kościół przeżywa. Każdy krok jest kolejnym etapem, a każdy ten etap zakłada, że ja jestem coraz bardziej dojrzały. Wszystko się rozmywa, jeżeli zaczynamy „zaliczać”. Tu jest ważna rola tych, którzy prowadzą. Mają prowadzić – widząc. Tak było przy pierwotnym katechumenacie. Prowadzący widzieli, że dany człowiek jeszcze potrzebuje czasu, że nie jest dojrzały. Wtedy nie tyle przetrzymywali, żeby ukarać, ale wydłużali mu drogę, żeby dojrzał. Żeby nie tylko te treści zakodował, zapamiętał, ale też zaczął nimi żyć.
Czy nie jest to problem, że mamy w Ruchu aż 10 kroków, trudnych nawet treściowo, a my na jeden krok poświęcamy w formacji tylko dwa spotkania? Ten prowadzony człowiek nie ma nawet czasu, żeby to w ogóle zrozumieć, a co dopiero przeżyć, a już trzeba iść dalej. Czy nie mamy na to za mało czasu?
W pewnym sensie tak. Dlatego tu jest ważna rola animatora, który prowadzi daną grupę. Bo on widzi, na przykład, że dla tych konkretnych ludzi treści są trudne, mają z nimi kłopot. Wtedy zawsze jest możliwość wydłużenia. Nie może być tak, że są sztywne ramy, których się trzymamy, bo taki jest program. Tam są też wskazówki, że można to rozszerzyć.
Tylko że, z drugiej strony, wszystkie kroki powinny być „przerobione” przed rekolekcjami, a ten cykl spotkań dotyczących kroków zaczyna się dopiero w pewnym momencie roku.
Ale można przeciągnąć tę formację kroków na przykład na dwa lata, wtedy tego czasu jest więcej. Tu nie chodzi o to, żeby sprawdzić, jak ludzie zapamiętują tę treść. Sama nazwa mówi, że to są kroki KU DOJRZAŁOŚCI – to jest podpowiedź, w jakim kierunki mamy iść. To jest zadanie tego, który grupę prowadzi – on sam musi mieć świadomość tego, czy te treści odkrył i przeżył. Bo skoro ja miałem takie trudności, to ci, których teraz prowadzę, też będą mieć te trudności. Więc wydłużam, bo widzę, że sobie nie radzą. Patrzę, czy oni żyją tymi treściami na co dzień. Bo to jest istota sprawy.
A tu się często robi rozdźwięk.
Tu jest rozdźwięk nie tylko w Ruchu, ale w ogóle w Kościele. Nie ma tego przeżywania, życia wiarą. Bo my to wszystko świetnie może znamy, a tak naprawdę jest to powierzchowne. Patrząc na początki katechumenatu widzimy, że nikogo nie dopuszczano do następnego etapu, jeśli się nie wykazał. Nie na zasadzie testów, zaliczeń czy kartkówek. Patrzono, czy katechumen tym żyje, czy daje świadectwo tym treściom, które przyjął, czy uważa za swoje. Dlatego właśnie ta mała grupa jest bardzo ważna przy katechumenacie. To jest ta grupa, w której wspólnie rozważamy Słowo Boże, jest wspólna modlitwa, życie sakramentalne. I widzimy czy ten konkretny człowiek tym żyje, wzrasta, i możemy podjąć decyzję, czy możemy z nim iść dalej w jego formacji, czy nie. Jeśli nie, to trzeba mu po prostu dać więcej czasu.
Ojciec Franciszek nazywa katechumenat „szkołą uczniów Pana”. Czyli katechumenat powinien być czymś na wzór apostołów, którzy szli za Jezusem?
Dokładnie, to jest to odwzorowanie – trzy lata drogi. Ale jeszcze raz – nie trzymajmy się sztywno. Człowiek przychodzi ze swoją kondycją i historią, i takiemu człowiekowi trzeba umożliwić wzrost. Tak naprawdę katechumenat dotyczy całego naszego życia, do tego ciągle można wracać.
W treści charyzmatu jest takie sformułowanie, że „formacja katechumenalna powinna prowadzić do dojrzałej wiary”. Czym charakteryzuje się dojrzała wiara?
Dojrzała wiara polega na tym, że żyję jej elementami. Słowa Bożego nie traktuję na zasadzie: świetnie operuję, znajdę w nim wszystko, tylko do niego wracam, pytam, kieruję się nim i poddaję się mu. Nie tylko modlę się na zasadzie: znam pacierze, ale funkcjonuje moja prawdziwa indywidualna modlitwa, modlitwa we wspólnocie. W dojrzałej wierze jest droga sakramentów, życie w sakramentach, korzystanie z nich, odkrywanie. Kolejnym etapem jest przemiana, metanoia. Ciągle się nawracam – nie tylko z okazji Wielkiego Postu, bo tak trzeba, wypada, tylko moje nawrócenie jest nieustannym procesem. I wreszcie świadczę o tym w środowisku mojego życia, tam gdzie jestem. I do czego mnie doprowadza ta dojrzała wiara? Wchodzę z tego etapu katechumenatu do diakonii, a więc podejmuję konkretną służbę, posługę w mojej lokalnej wspólnocie, tam, gdzie żyję. Podsumowując, dojrzała wiara polega na tym, że te etapy przeszedłem, przeżyłem, trwam w tym cały czas, ale idę dalej – bo chcę tym teraz służyć.
Ojciec Franciszek zwraca uwagę, że ta formacja katechumenalna może być darem dla parafii. Bo często parafie są – sam ojciec Franciszek to w tym charyzmacie określił – zamierające, ludziom się nie chce, nie angażują się, jest ksiądz i dwóch ministrantów – i tyle. W jaki sposób taki człowiek, który ma w sobie dużo energii, chęci, zapału, ale zderza się z taką rzeczywistością, może w ogóle ożywić parafię?
Sedno jest w tym, że parafia to nie jest sprawa tylko księdza proboszcza. Ojciec Franciszek mówi, że w parafii ma być współpraca, współodpowiedzialność o zbawienie ludzi. Kluczowe jest pytanie, jaką dany człowiek ma wizję Kościoła. Jeśli ksiądz i człowiek świecki mają wspólną wizję, to mogą razem coś w tym kierunku robić. Zaczyna się wspólna ewangelizacja i podprowadzanie ludzi. Jedną z takich okazji, żeby coś zrobić, może być na przykład chrzest dzieci. Można rodzicom pewne rzeczy uświadamiać, pokazywać w ramach katechezy. Ja, gdy byłem jeszcze w parafii, też się starałem rodzicom to pokazywać, że są odpowiedzialni za przyprowadzenie do wiary. Bo często się okazuje, że sami rodzice potrzebują nawrócenia. Dalej – przygotowanie do pierwszej komunii, bierzmowania. Dzisiaj to często wygląda na zasadzie: zdajemy egzamin, trzeba zaliczyć katechizm czy inne treści. Ale gdzie jest prowadzenie do doświadczenia żywej wiary, osobistej relacji? Tego brakuje. Na tym polega odnowienie, że wracamy do tego, co jest początkiem. Dlaczego są parafie skostniałe? Bo nie ma etapu katechumenatu w parafiach, jest tylko z nazwy. Powiem więcej: to jest pomylenie pojęć. To jest bardziej akcja duszpasterska, a nie katechumenat. Katechumenat właśnie polega na tym, że wchodzimy głębiej. Taki ksiądz proboszcz nie zrobi wiele, jeśli nie ma współpracowników. W tej drodze historycznej katechumenatu kto to wszystko robił na początku? To robili ludzie świeccy, to nie była rola księdza, on miał udzielać sakramentów. Dlatego Ruch przygotowuje ludzi, którzy dostają narzędzia, są praktycznie gotowi, mogą iść ewangelizować i prowadzić w katechumenacie. Trzeba tylko się zebrać i to pokazać.
Czyli jako człowiek, który przeszedł formację katechumenalną powinnam przyjść i powiedzieć: księże, chcę zrobić tak a tak, a nie chodzić i mówić: bo moja parafia, bo mój ksiądz to i to?
Najważniejsze jest tutaj pytanie – czy naprawdę w tym człowieku dokonał się proces deuterokatechumenatu? Bo może być tak, że zewnętrznie jest wszystko w porządku. Ale czy to wewnątrz się w nim dokonało? Jeśli tak, to będzie to, o czym mówisz – przychodzę i chcę kogoś przygotować, biorę odpowiedzialność. Ja doświadczyłem, wiem, na czym polega, chcę pomóc innym.
Tutaj też trzeba powiedzieć o roli animatorów. Czasem animator podchodzi do swojej roli jako do obowiązku zrealizowania pewnego programu. Mam wrażenie, że czasami zanika takie poczucie odpowiedzialności za to, że tego drugiego człowieka prowadzę.
Tak, to jest to, co ojciec Franciszek w swojej książce napisał – sympatycy czy chrześcijanie? To się do tego sprowadza. Bo mogę przejść formację w Ruchu Światło – Życie, ale nadal będę sympatykiem, a nie chrześcijaninem. A katechumenat jest po to, żeby doprowadzić człowieka do chrześcijanina.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
Ksiądz Adam Skutela
Moderator Domu Formacyjnego Ruchu Światło-Życie w Wiśle Jaworniku Odpowiedzialny za Diecezjalną Diakonię Formacji Diakonii i Diakonię Miłosierdzia. Od dwudziestu lat związany ze środowiskiem Ruchu.
CHARYZMAT KATECHUMENATU, CZYLI ODKRYCIE DROGI FORMACJI AUTENTYCZNYCH CHRZEŚCIJAN I UCZNIÓW PANA WE WSPÓLNOCIE LOKALNEJ
Wypracowana w Ruchu metoda formacji deuterokatechumenalnej dla młodzieży i dorosłych, bazująca na ewangelizacji a prowadząca do diakonii, czyli aktywnego zaangażowania się w proces budowania i w życie wspólnoty lokalnej – parafii, jest szczególnym darem, którym może on służyć tym wspólnotom. Brak autentycznej ewangelizacji, z której wyrasta katechumenat – szkoła uczniów Pana, prowadząca do dojrzałej wiary, wyrażającej się w zdolności dawania świadectwa, jest źródłem kryzysu i słabości tradycyjnych, stopniowo zamierających parafii.
Za: Ks. Franciszek Blachnicki, „List z Boliwii”, Wydawnictwo Światło-Życie, Kraków 2017, s. 7