I wołali głośno:
Błogosławiony Król,
który przychodzi w imię Pańskie.
Pokój w niebie
i chwała na wysokościach.
Lecz niektórzy faryzeusze spośród tłumu rzekli do Niego: Nauczycielu, zabroń tego swoim uczniom. Odrzekł: Powiadam wam: Jeśli ci umilkną, kamienie wołać będą. (Łk 19, 38 – 40)
Nikt nie może nam zabronić sławić Pana. Nikt… poza nami samymi.
Jak wspaniale jest Go uwielbiać, wysławiać, błogosławić, gdy jesteśmy szczęśliwi. Jak łatwo jest Mu śpiewać, dziękować, radować się Nim – gdy nasze serca pełne są Jego obecności.
A co jeśli te serca są utrudzone? Kiedy wargi próbują uwielbić, a serca trwają nieporuszone? Kiedy czujemy się przygnieceni życiem, zmęczeni obowiązkami, ludźmi, sobą?
“Jeśli ci umilkną, kamienie wołać będą”. Może kiedy nie umiemy my, kiedy choć chcemy – nie udaje się uwielbić, ucieszyć, wyśpiewać – może wtedy zawołają kamienie? Te kamienie, które nas gniotą, te serca, które jak kamienie ciążą, które czasem jak kamienie twardnieją.
Niechże wyśpiewują Panu przychodzącemu do Jerozolimy ludzie, niechże wyśpiewują młodzi i starzy, kobiety i mężczyźni… I niechże wyśpiewują te kamienie, kiedy my umilkniemy.
Bo na horyzoncie krzyż. A za krzyżem – życie.